Małe jest piękne (i opłacalne), czyli sposób na bezrobocie


Witam Was razem z pierwszym śniegiem, który po cichutku spadł nocą i ani myśli topnieć. Chcę też przeprosić za nieodpowiadanie na listy i nieobecność w sieci - przez dwa tygodnie miałam popsuty komputer.
Obudziła mnie jasność, jakże przyjemna po tylu ciemnych dniach! Postanowiłam więc napisać o zaczątkach jaśniejszej przyszłości, które kiełkują na całym świecie. Na przekór ciemnym wieściom, którymi jesteśmy często bombardowani.
Dzisiejsze rozważania oparłam na francuskojęzycznym artykule, zamieszczonym w Basta! http://www.bastamag.net/Bienvenue-dans-l-agriculture-de .
Istnieją też wersje tego periodyku po angielsku, hiszpańsku i włosku, ale zauważyłam, że nie wszystkie artykuły są tłumaczone, więc nie wiem, czy go znajdziecie w tych językach. W każdym razie strona jest bardzo ciekawa, obiektywna i bez zadęcia. Polecam.

We Francji sytuacja rolników jest bardzo nieciekawa. Tam już lata temu postawiono na specjalizację, ogromne fermy, nawożenie i nawadnianie, co być może generuje zyski, ale wymaga też wielkich nakładów. Powstaje też problem z regionalizacją. Np. prawie całą hodowlę świń skupiono w jednym regionie, Bretanii. Pociągnęło to za sobą zatrucie wszystkich rzek i morza gnojówką i to w stopniu alarmującym. W innych regionach rozwinięto np. tylko uprawy zbożowe lub tylko ziemniaki. Tak, że kiedy jedni topią się w gnojówce, inni cierpią na brak nawozów naturalnych do użyźniania pól. No cóż, postawiono na nawozy sztuczne (kosztowne i zatruwające ziemię). Skutek: ziemia wszędzie jest zatruta.
Ogromne fermy potrzebują ogromnych maszyn (kosztownych), a maszyny potrzebują paliwa (kosztownego i trującego). Rolnicy zmuszeni są ciągle inwestować, brać pożyczki, specjalizować się. Nic dziwnego, że większość z nich jest zadłużona po uszy. A w wyspecjalizowanych fermach wystarczy jeden nieurodzaj, suche lato lub powódź (spowodowana martwicą gleb i usuwaniem żywopłotów w celu scalenia wielkich monokultur), spadek cen czy inne zawirowania losu, żeby spowodować katastrofę. W samej tylko Francji codziennie popełnia samobójstwo co najmniej jeden zadłużony rolnik...
Nie można ziemi, która jest żywym organizmem, traktować jak maszyny. Nie można wejść w tryby wiecznego "rozwoju" i kosztownych inwestycji. Nie można rozwijać modelu rolnictwa, gdzie do wyprodukowania 1 kalorii pożywienia, zużywa się 10 do 12 kalorii paliw kopalnych, o innych kosztach nie wspominając.

Tymczasem malutkie, zrównoważone gospodarstwa, nawet zakładane przez amatorów, prosperują i nawet przynoszą zyski. Na przykład mini-gospodarstwo Charlesa i Perrine Herve-Gruyer. Oboje byli "zwierzętami miejskimi": ona - prawnik międzynarodowy, on - żeglarz i pisarz. W pewnym momencie swego życia postanowili kupić kilka hektarów ziemi w pobliżu Rouen, głównie w celu hodowania zdrowych warzyw dla siebie i swoich dzieci. Początki były trudne i kosztowne... W ciągu dwóch lat rozpłynęły się całe ich oszczędności. Widząc, że nie tędy droga, zainteresowali się ogrodnictwem permakulturowym. Jeździli, podpatrywali, czytali.
Obecnie uprawiają swoją ziemię bez maszyn, nawozów i pestycydów. Jedyny wydatek na benzynę, to od czasu do czasu transport końskiego obornika z sąsiedniej wsi, z klubu jeździeckiego. Na początku używali pługa ciągniętego przez konia, żeby przygotować ziemię, która była ugorem. Obecnie nawet to nie jest potrzebne. Na około dwóch hektarach rozciągają się grządki na wałach, inspekty, tunele. Jest staw, łąka, sady i zarośla. Żyją zwierzęta gospodarskie. Używają tylko narzędzi ręcznych, które wystarczają na lata i nie są drogie.
W 2013 roku postanowili policzyć opłacalność takiego gospodarowania. Na 1000 metrów kw. warzywnika przepracowali ok. 1400 godzin w roku, co daje ok. 4 godzin dziennie. Wyhodowali warzywa, które warte były 32 000 euro. Część spożyli sami, część sprzedali na targu. A liczyli po średnich cenach w handlu, nie po cenach warzyw ekologicznych, jakimi ich plony są. Koszty natomiast są minimalne - jeden czy dwa transporty obornika, zużycie narzędzi, trochę nasion. A, jak mówią, rok był dość słaby i pogoda niesprzyjająca. Ja bym jeszcze dodała, że na pewno zaoszczędzili niebagatelne sumy na lekarzach i "lekach".
Nawet biorąc pod uwagę klimat, który tam jest nieco łagodniejszy od naszego i nieco dłuższy sezon wegetacyjny, to wyniki są rewelacyjne.

Rozwój takich mini-gospodarstw mógłby być lekarstwem na rozrastające się bezrobocie, na marazm i beznadzieję życia na zasiłkach lub w ciągłym strachu o utratę pracy. skoro nawet amatorzy, którzy od pokoleń nie mieli z ziemią nic wspólnego, po kilku latach wysiłków mogą osiągnąć takie rezultaty, to jest to niezwykle budujące. Potrzeba tylko pasji i wiedzy, a te są osiągalne.

Ku podniesieniu ducha wszystkich, którzy planują osiedlenie się na wsi.

Gospodarstwo Herve i Perrine można też zobaczyć na filmach: https://www.youtube.com/watch?v=YBff82C8h6g#t=30 oraz https://www.youtube.com/watch?v=3TXeiTHdREA i kilka innych.


  • Love
  • Save
    Add a blog to Bloglovin’
    Enter the full blog address (e.g. https://www.fashionsquad.com)
    We're working on your request. This will take just a minute...