Świętość rzeczy codziennych


Właściwie to miałam w zamiarze wpis o ogrodach permakulturowych we Francji. Z podaniem linków do filmików, które zachwycają mego męża. Otóż pewien pan (Anglik chyba) od 25 lat uprawia ogród w górach, na skalistej glebie. Stosuje sporo drewna i zrębków sosnowych i świerkowych (bo takie ma, ale twierdzi, że gdyby miał inne, to z nich by korzystał z takim samym efektem). Buduje anteny elektryzujące ziemię i twierdzi, że podwajają ilość plonów. Poza tym lata po ogrodzie boso i prawie goło (slipki opadają mu do połowy pośladków) i prezentuje niesamowite plony rosnące w radosnym bałaganie na wałach. Proszę, oto jeden z linków, inne filmy z tym panem wyświetlą Wam się obok: https://www.youtube.com/watch?v=0jk0h1laL-0

A teraz rozważania, które ostatnio mi przyszły do głowy. Otóż od dawna piekłam własny chleb, ale różnie z tym bywało. W końcu robiłam to coraz rzadziej, zniesmaczona stęchłym zapaszkiem mąki kupionej w sklepie i tym, że zakwas nie chciał wyrastać. Nowego kopa dały mi warsztaty serowarsko-chlebowe z Asią z Akademii Pod Lipami oraz namiary na młyn, w którym można kupić prawdziwą mąkę. Teraz więc z zapałem piekę własny chleb i na dodatek robię sery. Mają jedną wielką wadę: "schodzą" kilkakrotnie szybciej, niż te ze sklepu. I odkrywam, czemu chleb i inne produkty były tak święte dla naszych przodków. Kiedy człowiek sam zrobi wszystko od początku, kiedy widzi, jak działa cudowna alchemia przekształcania pokarmów, kiedy zmęczy się tymi przygotowaniami, a potem zakosztuje smaku niepowtarzalnych, własnych produktów ( a ten smak nie jest taki oczywisty, do ostatniego momentu jest ta wątpliwość - "Czy się uda?"), to zaczyna cenić to własnoręcznie wyprodukowane pożywienie, jak jakąś świętość. A co dopiero, kiedy hodował tę mąkę od ziarna wrzuconego w ziemię?

Podobnie ma się sprawa z ubiorami. Uprałam trochę wełny z moich bab i teraz ją skubię, jak robiła moja Babcia. Muszę, bo dość brudna jest. Kiedy człowiek może ubrać się tylko w to, co sam zrobi, jego stosunek do odzieży też jest całkiem inny. Nie liczą się sztucznie rozdmuchane mody, ale trud i serce, które włożono w zrobienie tego, co ma na grzbiecie. I ogromna wdzięczność, że można to mieć....

Kiedy zaczęła się desakralizacja życia codziennego? Chyba wtedy, kiedy zaczęto coraz bardziej mechanizować wytwarzanie tego, co nam potrzebne, kiedy nasze ręce stały się zbędne, kiedy nie znają już dotyku ciasta w dzieży, krowich wymion, ciepłego boku strzyżonej owcy, błękitnych kwiatków lnu... Ceną za tę desakralizację, za to zerwanie kontaktu, jest postępująca lawinowo utrata jakości. Oraz utrata szacunku do tego, co jemy, tego, w co się ubieramy i tego, jak mieszkamy. W rezultacie utrata szacunku do nas samych. Dziś masa towarów w sklepie zachwyca nie swoją niepowtarzalnością, a kolorowymi opakowaniami, kryjącymi chemiczne koktajle bez wartości. Jest masowo wyrzucana, bo nie ma w niej świętości, jaką ma własny chleb czy własna konfitura.

Trudno to wytłumaczyć komuś, kto nigdy sam nie próbował zrobić tego, co sam je, w co się ubiera i w czym mieszka. Jest to misterium, które trzeba przeżyć. A wtedy otwierają się w nas niezauważalnie jakieś drzwi na inny stosunek do świata, do tego, dzięki czemu żyjemy. Spróbujcie tylko wyobrazić, że możecie się odżywiać jedynie tym, co sami wyhodowaliście i przygotowaliście, wczujcie się w tę rolę. A kiedy uda się Wam spojrzeć na świat w ten sposób, to już nigdy nie będziecie tacy sami....
  • Love
  • Save
    Add a blog to Bloglovin’
    Enter the full blog address (e.g. https://www.fashionsquad.com)
    We're working on your request. This will take just a minute...